Długie przygotowania do wieczerzy zostały poprzedzone ubieraniem choinki, wkładaniem potajemnie prezentów pod nią i siedzeniem w necie. Potem rozpoczęło się zaraźliwe kręcenie się po kuchni i gapienie się w garnki, które przerodziło się w "kiedy wreszcie przyjdą ci dziadkowie". Przyszli. Potem już tylko z górki. Tak cieszyłem się z wizyty dziadków (przychodzą do nas często ale zawsze się z tego cieszę), że nawet zapomniałem o prezentach. Prezenty jednak zostały rozpakowane. Tradycyjnie : słoń z podniesioną trąbą, koperta na wydatki własne i książka o hakerach. Dodatkowo był jeszcze jeden, który otrzymałem przedwcześnie – aparat cyfrowy Musteka (tani jak barszcz – zdjęcia robi adekwatne do ceny). To tyle jeśli idzie o zewnętrzną powłokę świąt. Była też myśl, która nie dawała mi spokoju cały dzień : czy to co napisałem wczoraj na blogu miało sens. Doszedłem do wniosku, że nie. Ostro się pomyliłem – miłość do Agi była prawdziwa, a to co miałem okazję "poznać" u Zbyszka to najzwyczajniejszy syndrom Ch.B.K. (Chroniczny Brak Kobiety). Ostatnio mi się za bardzo udziela 🙂