Nie mam czasu na prawienie kazań dlaczego lubię te święta i dlaczego ich nienawidzę. Skupię się raczej na krótkiej notce z przebiegu dnia dzisiejszego. Wszystko zaczęło się rano – obudziłem się, ubrałem, pościeliłem łóżko, zjadłem śniadanie, umyłem ząbki i głowę i poszedłem na uczelnie. Wykład z matmy nudny jak zawsze opóźnił nieco ciąg katastrof jaki zdarzył się później. O 12:00 miałem się spotkać z bratem ciotecznym Tomkiem. Zaczekałem do wpół i opuściłem umówione miejsce. Klapa nr 1 – nie zjawił się. Potem – czas na oddanie spodni do pralni. Klapa nr 2 – "mogą być na 30 grudnia?" – spytała ekspedientka. "potrzebuje ich na jutro ale skoro nie da się wcześniej…" – rzuciłem podirytowany, oddając jednak spodnie do prania. Klapa nr 3 to oczywiście obowiązkowa wizyta u Zbyszka – kumpla z liceum. Szczegóły klapy nr 3 : Na początku wszystko szło nieźle – przekazałem Ulce (siostrze Zbyszka) prezent przedwczesno-podchoinkowy (zeskanowane zdjęcia z wakacji) w zamian za co otrzymałem całkiem poręczny kamerton-wizytownik (niestety wizytownik szybko zdążył się popsuć, odpadło mu jedno ramię). Cóż więcej złego stało się podczas tej "klapy"? Upadł mój mit z dnia poprzedniego – mit Jaśka_myślącego_tylko_o_jednej_kobiecie_na_świecie.
Uczcijmy ten dzień minutą ciszy …