“Orgazmo” vs. “Mr. & Mrs. Smith”


Wracając z wyjazdu wakacyjnego liczyłem, że nasze krajowe kina zapełnią się filmami ciekawymi, przykuwającymi uwagę widza, zaskakującymi rozwiniętą fabułą, trafnymi refleksjami nad sensem życia, rozśmieszającymi aż do bólu mięśni brzucha. Po lekko-pół-śmiesznym – zwiastującym dobry początek lipcowym i sierpniowym produkcjom – “Madagaskarze” wszystko wskazywało, że jakość kolejnych utrzyma się co najmniej na zbliżonym poziomie. Niestety nikt nie mógł przewidzieć kataklizmu jaki spotkał światową kinematografię tego lata. Z pozoru dwa nie wiążące się ze sobą treścią, przesłaniem czy wyrazem artystycznym filmy skłoniły mnie do refleksji. Przez przypadek w moje ręce wpadł “Orgazmo” (1997) – film jednego z twórców “Miasteczka South Park”, Tray Parkera. Opowiada on historię pewnego wierzącego mormona (w tą rolę wcielił się sam Tray), który wędrując od drzwi do drzwi, nieudolnie próbując nawracać ludzi na drogę Jezusa natrafia na producenta marnych filmów porno. Nie trzeba być jasnowidzem by domyśleć się co będzie później. Nasz ortodoks zgadza się wcielić w rolę tytułowego bohatera, herosa walczącego ze zboczeńcami, nagradzanego później przez wybawione z opresji kobiety. Nakręcony hollywoodzki gniot, sztywny i mocno offowy twór staje się jednak najpopularniejszym hitem lata (zaraz obok “E.T.”) co przysparza później problemów naszemu wierzącemu. “Orgazmo” jest filmem wyłącznie dla miłośników gatunku przygłupich komedii, brakuje w nim błyskotliwego, wyrafinowanego humoru, nieprzewidywalnych zwrotów akcji, scen gdzie łapiemy się za brzuch przez pół minuty, turlając się jednocześnie po dębowej posadzce. Można natomiast znaleźć wyraziste postacie sztywno odgrywające swoje role oraz kilka cytatów, którymi można porzucać później w kolegów. Z mojego punktu widzenia filmowi należy się 6.5/10 a przed wystawieniem pełnej siódemki broni mnie jedynie fakt, że nie wytrzymałbym ponownego obejrzenia filmu. Co łączy zatem “Orgazmo” z tegorocznym “Mr. & Mrs. Smith”? “Smithowie” okazują się być swoistą parafrazą (trudne słowo) idei kręconego w “Orgazmo” filmu o zabarwieniu erotycznym. I nie chodzi tu o tzw. “momenty”, w których Angelina Jolie skrobie po łydkach Brada Pita lecz o sukces jaki odniósł ten zrodzony w Hollywood gniot. Całokształt czerpie pełnymi garściami (niestety nieudolnie) z takich produkcji jak “Equilibrium”, “Wojna państwa Rose” czy “Rambo”. Dialogi zdają się być równie sztywne i śmieszne jak w “Orgazmo” … różnica polega na tym, że w tym drugim takie było założenie. Brakuje zapadających w pamięć sekwencji, reżyser – najprawdopodobniej – gdzieś po czwartej stronie scenariusza włożył go omyłkowo do niszczarki zamiast faksem przesłać do aktorów (nie wykluczam również wersji z pudelkiem wcinającym celulozę). Film najbardziej ucieszy poszukiwaczy gaf, niedociągnięć i znikających pomiędzy ujęciami aktorów oraz przedmiotów i tylko tej grupie społecznej mogę polecić film, który z pewnością przysporzy im nie lada gratki – sam doliczyłem do jedenastu. Mógłbym jeszcze wspomnieć, że film opowiada historię małżonków pracujących w konkurencyjnych firmach wywiadowczych, próbujących zwalczyć się nawzajem ale to zdradziło by całą fabułę. Z mojej strony 3/10 – po punkcie za każdego aktora – Angeliny, Brada i nudy.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *