Pozdrowienia z Kluczborka


Wypadałoby napisać drugą już część Dziadkobusa. Moje plany zostały przystopowane przez wyjazd, który zorganizowało mi moje Słoneczko. Wyjazd był pełen przygód, niespodzianek, spacerowania, zwiedzania i podziwiania uroków Kazimierza Dolnego.

Rozpoczęło się od potrącenia przez nasz autokar pieszego na parkingu PKS, co doprowadziło do dwugodzinnego opóźnienia w rozkładzie jazdy. Pierwsze wrażenie po dotarciu na miejsce – "ratunku, tu mają gorsze drogi niż w Warszawie". Koleiny, kocie łby, trelinka i powykrzywiana kostka brukowa … koszmar dla zawieszenia i obcasów. Pozytywne zaskoczenie spowodowane było przez dość jednolitą, uporządkowaną i zadbaną architekturę oraz wypielęgnowane posesje i ogródki.

Kolejnym pozytywem był nasz Dom Gościnny "Iwona", który od środka spokojnie mógłby być reprezentowany nazwą "Apartamenty Iwona" … luksus i elegancja biła z każdej, obwieszonej impresjonistycznymi obrazami, ściany. Jak wyglądało miasto możecie zobaczyć na Fotologu. Z atrakcji pozaturystycznych natrafiliśmy na cyganki wróżące z ręki, na której miałem drogocenny, markowy zegarek ze stadionu wart w chwili kupna 15zł oraz rozśpiewanego bezdomnego wymachującego nożem.

Droga powrotna była równie urozmaicona. Nasz prywatny autobus został trącony podczas wyprzedzania przez pojazd, który zdecydował się na identyczny manewr chwilę później. Najprawdopodobniej, w ramach odrabiania powstałych w wyniku kolizji strat czasowych, zostaliśmy potraktowani niczym worek kartofli podskakując na każdym wyboju, przewalając się z jednej strony na drugą, obijając o fotele i współpasażerów. Przy okazji był to pierwszy raz gdy widziałem pędzący 140km/h worek kartofli …

,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *