Ostatnio dołączyłem, pod flagą mojego braciszka ciotecznego (“IraS”), do elitarnej drużyny, której jedynym zadaniem jest znalezienie za pomocą przechwyconych przez teleskopy i satelity sygnałów radiowych z kosmosu ufoludków na niebie … rzeznia@home – bo tak nazywa się owa grupa – daje nam możliwość zarżnięcia naszego procesora pamięciożerną aplikacją szukającą pików w próbkach podesłanych przez Seti. W podobny sposób jak wspomniana przed chwilą aplikacja zjadła 98% zasobów komputera mój umysł został zmasakrowany przez sygnały pochodzące z bardzo daleka … sądząc po ich dość nieziemskiej treści był to zaszyfrowany przekaz od zielonych ludzików (np. żeglarzy z chorobą morską). Rano obudziłem się ze starą konwencją w głowie : nici z wakacji z Brazylijką. Powrót do domu zaowocował nowymi przeżyciami w postaci sms’a o treści zbliżonej do “co powiesz na wspólny grudzień w Paryżu, Budapeszcie lub Pradze?”, który wraz z ukończeniem uploadowania mojego ciała i umysłu do mieszkania przy pomocy protokołu 406 i programu typu B2F (bus_stop-to-flat) przerodził się w to co widać w ostatnich komentarzach na blogu i fotologu. Przez chwilę mogłem się cieszyć wspaniałością każdego słowa, które, niczym kisiel truskawkowy przelewa się przez sitko, zastygało w mojej jaźni. Dość szybko zostałem sprowadzony na ziemię. Kilka krótkich piłek z Marianą doprowadziło mnie do totalnego rozstrojenia organizmu, mózgu, czynności życiowych, uczuć i zaburzenia wszelkich procesów myślowych. Jak się okazało ma nas tylko trzymać przyjacielska więź, która może przerodzić się w coś więcej przy kolejnym wspólnym spotkaniu. Ponieważ nie jestem teraz w najlepszym nastroju do pisania postaram się powstrzymać od kontynuowania wpisu … mogło by się to źle skończyć nie tylko dla mnie ale i dla Mariany. Jeśli tylko ona wyrazi zgodę zmieszam nas oboje z błotem w którejś z przyszłych notek.