10 lat w reporterskim skrócie


Ciężko jest w zwięzłej formie ogarnąć 10 lat życia, które najzwyczajniej przeminęło – nie będąc spisanym w żadnym pamiętniku. Obecnie, nasze historie życia piszemy pośrednio na portalach społecznościowych, gdzie uprawiamy niczym nieskrępowany ekshibicjonizm… Ale to znika, ginie w przepastnych odmętach Internetu, przykrywane przez sprawy bieżące… albo quizy decydujące o tym, którą z postaci z 50 twarzy Greya jesteśmy (wyszedł mi DeLorean Gray). Niewielu decyduje się na przeglądanie swojej przeszłości z Facebooka, chociażby ze względu na koszmarny bałagan, który panuje we wpisach. I chociaż Facebook raz do roku proponuje nam przegląd „najlepszych momentów” – wyniki i tak nas rozczarują.

– Miało być w reporterskim skrócie!
– Czepiasz się… w punktach może być?
– Nie no, spoko… tak tylko mówię…

Studia

10 lat temu miałem 20 lat (sam muszę sobie policzyć co wtedy robiłem, pamięć jednak jest ulotna). Mój pamiętnik musiał wtedy opowiadać o studiach magisterskich jednolitych, na których wtedy byłem. Studiowałem Automatykę i Robotykę na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej. Pierwszy etap kończył się pracą przejściową, która w moim przypadku opowiadała o „Hallotronowym czujniku generacyjnym” i była pisana pod kierownictwem ówczesnego „postrachu” naszego roku, wykładowcy od miernictwa.

Był to odważny ruch, który później się opłacił. W tym samym zakładzie (Zakład Systemów Informacyjno-Pomiarowych) – za namową jednego z profesorów – podjąłem się również pisania pracy magisterskiej nt. projektu i kontrukcji budżetowego urządzenia do pomiaru sygnałów elektroencefalograficznych, uzyskiwanych na potrzeby komunikacji człowiek-komputer.

Przez cały czas mojej nauki „trzymałem poziom”. Od czasów pierwszej klasy liceum „jechałem” na średniej ocen oscylującej z małymi wahnięciami wokół 4,0 i zachowałem tendencję aż do ukończenia studiów magisterskich. O ile w liceum wynik ten oznaczał szary koniec stawki, o tyle pod koniec walki o mgrinż-a przed nazwiskiem dawał dostęp do symbolicznego stypendium.

Ponieważ niespecjalnie wiedziałem co zrobić ze swoim życiem po studiach, a także pamiętając, że kiedyś chciałem również zostać nauczycielem fizyki (wybierając studia na Wydziale Fizyki UW) – wystartowałem na doktoracie. Początkowo kontynuowałem wątek EEG, jednakże problemy, które napotykałem wraz z zagłębianiem się w temat zmusiły mnie do przyznania się, że jeśli pisząc doktorat nie jestem w stanie do końca zrozumieć procesów zachodzących w moim projekcie urządzenia to powinienem spróbować innego tematu (w skrócie „spróbowaliśmy ok. 20 konstrukcji, każda po 2-3 egzemplarze… i jedne działają, inne nie”). Przerzuciłem się na ostatnim roku (tzw. przedłużenie) na kompresję danych i autorskie rozszerzenie formatu PNG. Aktualnie, po (grubo) ponad 5 latach doktoryzowania się, jestem „skreślony z listy”.

Najbardziej brakowało mi nauczania innych ale tę pustkę udało się wypełnić w inny sposób.

Życie zawodowe

Pierwszą „pracę” rozpocząłem jako doktorant – pierwsze źródło zarobków, które pozwalało na „szaleństwa”. Przez te 10 lat pracowałem również jako doradca IT i projektant stron internetowych. Jakimś przełomem był dla mnie konkurs na stronę Miejskiego Domu Kultury w Wołominie, który udało mi się wygrać. Obecnie tamten szablon nie istnieje (na dysku pewnie znalazłbym z jedną kopię), jednakże wpisywał się w ówczesne trendy projektowe.

Od chwili tego konkursu moje kontakty z Wołominem zacieśniały się. Powoli zaczynałem identyfikować się z tą miejscowością, wsiąkać w nią, przechodzić kolejne fazy zauroczenia, by na końcu zaakceptować jej wszystkie wady i przekuć w zalety. Do dziś staram się na moich fotografiach wyłuskiwać urok brzydoty tego miasta… nie to żeby całe było brzydkie – po prostu widzę pewien czar, który bije również z odpadających tynków, puszczających stemplach drewnianych domów, opuszczonych i zapomnianych lokacjach.

W Wołominie założyłem własną działalność gospodarczą, która pociągnęła ustawowe dwa lata ulgi i się zawiesiła. W tym czasie udało mi się nawiązać „ważne kontakty biznesowe”, które obecnie stanowią moje główne źródło utrzymania.

Przez te dwa lata byłem pracownikiem hurtowni książek, projektantem stron internetowych, doradcą IT, helpdeskiem we wspomniany domu kultury i miejskiej bibliotece. Po zawieszeniu działalności jestem informatykiem w wołomińskiej bibliotece i domu kultury.

W bibliotece prowadzę kurs komputerowy, co sprawia mi wiele frajdy – udało mi się połączyć to, co spodobało mi się podczas doktoratu, z tym co ludziom potrzebne. Przy okazji jestem też grafikiem i pracownikiem wypożyczającym multimedia.

W ostatnich wyborach samorządowych startowałem na radnego gminnego… wynik mizerny, aczkolwiek i tak zaskakująco dobry – mocne czwarte miejsce. Ważniejsze jednak to, że nasza kandydatka została Burmistrzem Wołomina, przez co jest nadzieja, że do czegoś się jeszcze przydam (póki co są to drobinki).

Artystycznie

Czasy zespołu muzycznego dawno już minęły. Po gitarę sięgam najwyżej raz do roku, po keyboard z przymusu. W czasie studiów powstał utwór „Mucha w ciąży nad przepaścią” – do filmu, który nigdy nie powstał. Śpiewam „pod prysznicem”.

Poezję porzuciłem niemal całkowicie. Eksperymentuję za to z prozą. W wielkim cierpieniu rodzą się kolejne części noweli zlokalizowanej w Wołominie – Beeftown.txt. Obecnie są 4 krótkie rozdziały-historyjki. Treść noweli dostępna jest w ramach ogólnego projektu, który wczoraj zyskał nową nazwę: beef.town.

W ramach beeftowna udzielam się graficznie – powstaje komiks komentujący głównie polityczne sprawy lokalne. Obecnie nieco zaniedbany. Jest jedna krótka animacja.

Jeśli animacja, to również 3D – tworzę 10-sekundowe sceny w programie Blender, a te trafiają do Wołomińskiej Kroniki Filmowej jako przerywniki między materiałami.

W ramach wprawy w 3D powstała też mapa do Counter Strike i Quake 3. Na tej pierwszej odbywa się odbijanie MDK z rąk terrorystów lub podkładanie bomby na sali widowiskowej. W święta – modyfikacja w postaci podkładania prezentów pod choinkę. W drugiej… wielka naparzanka w postapokaliptycznym klimacie.

Ostatnie artystyczne wyczyny to współpraca przy tworzeniu identyfikacji wizualnej naszej biblioteki oraz projekt stron wspomnianej, MDK, a także kilku pomniejszych „produkcji”.

Życie prywatne

Od tego blog aż kipiał 10 lat temu. W Internecie był życiorys Jaśka Bartnika, spisywany we w miarę regularnych odstępach. Aczkolwiek ciężko mówić o „prywatnym” życiu, jeśli się je publicznie udostępnia.

10 lat temu wiedzieliście, że mam dziewczynę – Agnieszkę. Razem uczęszczaliśmy do liceum, w czasie studiów zaczęliśmy ze sobą chodzić, chodzenie zamieniło się w narzeczeństwo, a to z kolei w małżeństwo. Obecnie „na karku” mamy 7 lat stażu…

… i dwójkę dzieci. Krystyna ma 6 lat, wkrótce idzie do podstawówki. Helena – lat 3 – być może trafi do przedszkola… chociaż w kolejce musi się ustawić za stadem dzieci wychowywanych przez samotne matki.

Mieszkamy całą rodziną w Wołominie na wielkim osiedlu Niepodległości. W Warszawie bywamy tylko wtedy, gdy to niezbędne – przerażający jest kontakt z tym miastem, zaraz po wyjściu z autobusu, czy pociągu. Człowiek zostaje zaatakowany przez zgiełk i smród spalin. Wcześniej na to nawet nie zwracałem uwagi.

Słowo końcowe od autora

– I jak?
– TL;DR.
– …
– Nie no, ciekawe… serio…
– Może chociaż czytelnikom zapcha dziurę w historii Jaśka…
– A ty myślisz, że w ogóle ktoś na to czekał?
– Ja czekałem! 10 lat siedziałem w ukryciu!


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *